Lipiec i Sierpień

Dodawanie wpisów w 2021 z częstotliwością miesięcznych odstępów coś nie wyszło. Teraz dodaje wpis podwójny, choć o mały włos też go przegapiłem, bo przypomniało mi się o nim zaledwie wczoraj…

Lipiec

Cały lipiec spędziłem praktycznie tylko na pracy i nic ciekawego się u mnie nie wydarzyło. Ot, kolejny miesiąc, gdzie każdy dzień był podobny do poprzedniego. Jedyną lipcową atrakcja było kolejne już w tym roku oddanie krwi.

Oddałem płytki krwi i osocze, co sumarycznie powiększyło całościowo ilość oddanej krwi do poziomu 24.950 litra! Na zdjęciu poniżej można akurat zobaczyć jak separator ładnie oddziela osocze od reszty składników krwi. Oddawanie płytek i osocza trwa dłużej niźli krwi pełnej, ale za to nie jest się po tym tak zmęczonym, jak po donacji krwi pełnej. Wszak wtedy w krótkim czasie traci się około 4500kcal, więc taki nagły ubytek energetyczny może kogoś osłabić, choć mnie osobiście nigdy się to nie przydarzyło.

Sierpień

W sierpniu za to miałem, krótki, ale za to dość treściwy urlop. Dałem się namówić na aktywny wypoczynek nad morzem i zamiast smażyć się na plaży, to uczestniczyłem w rejsie szkoleniowym na statku żaglowym. Zaokrętowanie i wyokrętowanie odbyło się w porcie w Jastarni od strony Zalewu Gdańskiego. Port otacza duża mielizna, co jest idealne do Kite Surfingu, ale przez to bezpiecznie można wpłynąć do portu tylko specjalnie oznaczonym korytarzem – torem podejścia. Na każdym rogu są tam szkoły tego sportu, a widok jak na zdjęciu poniżej jest praktycznie codziennością, gdy choć trochę powieje wiatr. Poniższe zdjęcie wykonane zostało z pokładu jachtu podczas zbliżania się do toru podejścia portu w Jastarni.

Był to mój pierwszy morski rejs i na szczęście nie oddawałem hołdu Neptunowi, gdyż nie miałem choroby morskiej. Mój rejs odbył się na jachcie typu Delphia 40, którym łącznie przebyłem 245 mil morskich, z czego 10 przy wietrze powyżej 6 stopni w skali Beauforta, czyli przekraczającym 50km/h! Miałem okazje sterować jachtem przy właśnie tak silnym wietrze, gdy kołysało tak mocno, że chwilami miałem wrażenie, że zaraz się albo przewrócimy, albo wypadnę za burtę. Na szczęście była możliwość asekuracyjnie się przypiąć do pokładu, aby z niego nie wypaść. Utrzymanie poprawnego kursu na kole sterownym w takich warunkach jest nie tylko męczące, ale i trudne, a tak to przynajmniej jedna rzecz była z głowy – martwienie się by nie być za chwilę za burtą.

A skoro już mowa o burcie, to na pełnym morzu, gdy głębokość do dna wynosiła skromne 95 metrów, to przeprowadziliśmy ćwiczenie „człowiek za burtą”. Tutaj to już nie robi żadnej różnicy czy jest to 25, czy 95 metrów, ale nadal mam pełny respekt dla koleżanki co się zgłosiła na ochotnika do tego ćwiczenia. Ta mała kropka na zdjęciu, to właśnie ów człowiek za burtą.

Miałem okazję być za sterem, gdy wpływaliśmy do portów i z nich wypływaliśmy, sterować w dobrych warunkach pogodowych, jak i już wspomnianych trudniejszych. Zarówno w dzień, jak i w godzinach późno wieczornych. Ogólnie taki rejs to świetna sprawa, bo nie tylko można się wiele nauczyć i dowiedzieć, ale przeżyć fajną oraz niecodzienną przygodę. Pozwiedzać też się trochę da i to z niecodziennej perspektywy. Byłem w portach w Jastarni, Helu, Sopocie, Gdyni i Władysławowie oraz Gdańsku.

Jutro jest 1 września i kolejna rocznica wybuchu II Wojny Światowej, a ja już pływałem obok Pomniku Obrońców Wybrzeża na Westerpaltte, jak i byłem w miejscu, gdzie znajdował się Schleswig-Holstein w chwili, gdy rozpoczął swój atak.

Choćby fani gry Wiedźmin powinni rozpoznać ten charakterystyczny budynek bez mniejszego problemu. W wielu miejscach było bardzo pięknie i widoki były chwilami naprawdę urzekające.

Udało mi się za to rozwiązać zagadkę z mojego dzieciństwa. Otóż ilekroć byłem nad morzem na wakacje, gdy lał się żar z nieba, tak, że w krótkich spodenkach i krótkim rękawku było mi wręcz zbyt gorąco, to w porcie widziałem marynarzy, czy rybaków, którzy schodzili z łodzi w czapkach, długich spodniach i grubych swetrach. Zawsze się zastanawiałem, jak można przy takiej pogodzie się, aż tak ciepło ubierać, przecież to jest nielogiczne.

Na zdjęciu powyżej jestem ja. W bluzie, czapce i kurtce, podczas, gdy całkiem niedaleko na plaży smażą się ludzie w bikini lub też topless (magia plaży w Chałupach).

Podczas tego rejsu miałem okazję zobaczyć w porcie statek-muzeum „Dar Pomorza”, jak i płynąć koło naszego najnowocześniejszego polskiego niszczyciela min, okrętu prototypowego „ORP Kormoran (601)”.

Ale nadal największe wrażenie zrobił na mnie 340 metrowy zakotwiczony kontenerowiec, który omijaliśmy po wyjściu z portu w Gdyni.

Choć w Zatoce Gdańskiej jest się praktycznie cały czas w zasięgu telefonii komórkowej, to wraz z każdą milą morską w głąb Bałtyku na szczęście zasięg słabł. Nie odbierałem telefonów, nie czytałem wiadomości, nie sprawdzałem maila, byłem offline. Telefonu używałem tylko by sprawdzić prognozę pogody (bardzo ważne w żaglowaniu) oraz by robić zdjęcia. Choć fizycznie po tym rejsie byłem wycieńczony, to psychicznie wypocząłem i się zrelaksowałem, dlatego wiem, że do tematu żaglowania jeszcze powrócę. Ten uśmiech na zdjęciu poniżej chyba mówi chyba sam za siebie. Ahoj!

Tagi: , , , , , , , ,

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *