Kolejnych 31 dni tego roku mam już za sobą. Nie miałem nic w planach na ten miesiąc, ot zwyczajny miesiąc, jak każdy inny. Do przeżycia, przetrwania, wypłaty oczekiwania. Zwykły, najzwyklejszy maj.
A jednak, ku mojemu zaskoczeni maj 2021 roku był ciekawy i aktywny. Znacznie aktywniejszy niźli się spodziewałem, czy też planowałem. Zaraz po weekendzie majowym, który nota bene miałem pracujący, postanowiłem się nieco zabrać za siebie i coś ze sobą zrobić. Oczywiście mówię tu o zdrowiu, a konkretniej mojej wadze. Precyzując, nie o wadze kuchennej, czy też łazienkowej, a o wadze własnej, czyli tej, której mam zbyt wiele.
Wiadomo, że najtrudniejsze są początki, ale wbrew pozorom trochę tej siły woli w sobie znalazłem do działania. Najlepsze na start na początek są ćwiczenia aerobowe, tak by podnieść kondycję oraz metabolizm organizmu, jednocześnie ograniczając konsumpcję do bardziej naturalnych poziomów, tak by starać się zachować ujemny bilans kaloryczny. Biegać (jeszcze) nie mogę, bo przy mojej masie istnieje ryzyko uszkodzenia stawów, tak więc zacząłem się wybierać na spacery. Ale nie tam jakiś wolniutki i spokojny spacer, tylko żwawy marsz, najlepiej przez godzinę.
W drugą niedzielę miesiąca swój plan, z zamysłu przekształciłem w czyn i tak oto wybrałem się na swój pierwszy godzinny marsz. Kierunek był dowolny, kręciłem się bez celowo, szukając jakiejś optymalnej trasy, która się szybko nie znudzi. Podczas takiego spaceru odkryłem, że na nieużytku rolnym za pobliskim parkiem zrobiono nasadzenia nowych drzew. Powiększają mój park, co mnie mile zaskoczyło, a przy okazji pojawiły się nowe wydeptane przez ludzi ścieżki, więc i trasy do pokonania. Tego dnia zrobiłem swój pierwszy w tym roku godzinny spacer na ponad 5km i byłem z siebie dumny.
W poniedziałek, idąc za ciosem wybrałem się na godzinną jazdę na rowerze, gdzie przejechałem 16km. We wtorek zaś kolejny godzinny spacer na 6km i godzinna jazda rowerem na 15km. Środa już bardziej na luzie z 5km spacerem. Tyle dni aktywności fizycznej dały mi się we znaki, dlatego też zrobiłem sobie dzień przerwy, aby dać organizmowi czas na regenerację i odpoczynek. Piątek to kolejny godzinny marsz o dystansie 6km. Weekend zaś postanowiłem troszkę urozmaicić. Sobotę rozpocząłem od marszu na pobliskie boisko by po rzucać trochę do kosza. Najkrótszą trasą do boiska mam 600m, więc w formie małej rozgrzewki poszedłem nieco na około tak, by zrobić ten 1km. Na boisku spędziłem 30minut na rzucaniu do kosza według dość prostego schematu. Rzut wolny, jak nie trafię to dobiegam do piłki i rzucam dobitkę. Jeśli spudłuje, to wracam do rzutu wolnego. Z racji, że koszykówki nigdy nie lubiłem, to zdecydowanie dużo pudłowałem, co skutkowało to tym, że musiałem wykonać rzut dobijający najczęściej zza linii za trzy punkty. Oczywiście, aby nie było mi za łatwo, to i los postanowił mi pomóc z treningiem szykując takie oto niespodzianki, jak na zdjęciu poniżej.
Piłka o prawidłowym rozmiarze, miała tendencję by utknąć w siatce kosza, czasem nawet co każdy celny rzut. Ja, który nie mam jeszcze kondycji i ja, który do najwyższych nie należę oraz ja, który jestem otyły w wyniki utknięcia piłki musiałem skakać jak głupi, aby próbować wybić piłkę z tej siatki. Nie ukrywam, że szybko to męczyło i zwyczajnie ledwo sięgałem. Po koszu, w ramach relaksu i odstresowania się, a w zasadzie to w nagrodę zrobiłem sobie jeszcze 5km godzinny marsz, gdzie pokonałem dystans 5km. Niedziela to podobny schemat. 1km spaceru na boisko, 30min kosza i tym razem dla odmiany 30min spaceru z dystansem 3km.
W poniedziałek, miałem kilka spraw do załatwienia na mieście i choć pogoda była nie ciekawa, bo było dość chłodno i padało, to postanowiłem „dla zdrowia” wrócić do domu na piechotę. Nie wybrałem trasy, którą znam i dojdę w miarę szybko, a taką trochę na poboczu, z dala od głównych ulic. Co jakiś czas nawet sprawdzałem na mapie gdzie ja właściwie jestem, bo kompletnie nie znałem tego rejonu i trasy, a ważne było dla mnie tyk oby iść w kierunku domu. Aż się pokuszę o parafrazę znanego cytatu ze znanego filmu. Na południowy-wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja! Co ciekawe w trakcie tego 1,5h marszu, gdzie przedreptałem prawie 8km udało mi się zobaczyć rejony, których kompletnie nie znałem i nawet ciekawą fotkę pstryknąć z ciekawego miejsca, które nie było ani mostem, ani kładką, czy też inna przeprawą nad rzeką.
Praktycznie reszta miesiąca była identyczna. Codzinnie godzinny marsz lub moje trio w postaci 1km maszu, 30min kosza i godziny marszu. Z wyjątkiem chyba 21 maja, gdy dla odmiany zrobiłem 13km na rowerze i 30min kosza. Udawało mi się ta sztuka niezależnei czy miałem do pracy na rano, czy też popołudnie. Tak, wychodziłem na spacer i kosza z samego rana, przed pracą. Niestety od 29 maja do końca miesiąca zrobiłem przerwę od marszów i kosza z racji różnych innych zobowiązań, zmęczenia organizmu i lenistwa. Ale czerwiec za pasem, więc znów się zabiorę za siebie. Raz mi już się to udało, to i uda drugi raz. Aktywność fizyczna i bilans kaloryczny prawie utrzymany (choć były dni, gdy jadem dużo za dużo, to i tak schudłem 6kg!