Marzec. Trzeci miesiąc roku według kalendarza Gregoriańskiego. A w tym roku „w marcu jak w garncu” sprawdziło się u mnie i to nie tylko ze względu na pogodę.
W pracy u mnie się dużo kotłowało, ale tak jak to w pracy – trzeba swoje zrobić, żeby powstała zupa, więc nie będę się zagłębiać w temat. Nie jestem w końcu w pracy dla przyjemności, kontaktów towarzyskich, relaksu i przyjemności. W pracy jestem po to, aby zamienić swój czas wolny na wypłatę. Trzeba się dostosować i swoje zrobić. Tak do tego podchodzę od bardzo dawna, więc nie ma co się zbędnie stresować i rozpisywać. Tyle w temacie.
Miałem też do załatwienia sprawy w Urzędzie Wojewódzkim, które od dawna przekładałem. To nie pasował mi termin, bo mam inne zobowiązania, to przed sezonem wakacyjnym i będą kolejki, to pandemia wybuchła, to zwyczajnie nie miałem ochoty iść, wypełniać druczki oraz stać w kolejkach. Wiem wymówki, ale w końcu dotarłem i o dziwo szybko oraz sprawnie wszystko załatwiłem. Zdecydowanie dużo szybciej niźli kiedy byłem tam ostatni raz kilka lat temu.
Na liście spraw do załatwienia pojawiło się jeszcze jedno zagadnienie, które gdzieś tam miałem zakodowane z tyłu głowy. Otóż zbliża się termin utraty ważności mojego dokumentu potwierdzającego uprawnienia do kierowania określonych pojazdów mechanicznych i nadszedł czas, aby ten dokument wymienić. Trochę to głupie, bo uprawnienia są bez terminowe, a ważność traci tylko dokument to potwierdzający. Znów trzeba robić badania lekarskie (zapłacić), odświeżyć fotografię (zapłacić), wypełnić wniosek i oczywiście uiścić stosowną opłatę za dokument (zapłacić). Człowiek ma aż wrażenie, że wszystko to jest ukartowane tak, aby wydusić z niego jak najwięcej ciężko zarobionych złotówek. Choć patrząc na to z innej perspektywy, fakt, że wymiana dokumentu zmusza do zrobienia nowych badań lekarskich ma też swoją zaletę. Jest okazja sprawdzić, czy osoba nadal nadaje się do prowadzenia pojazdu – tyczy się to zwłaszcza osób, nie ukrywajmy starszych. Często jest tak, że występują już choroby natury geriatrycznej, często przeszkadzające w samodzielnym funkcjonowaniu, odbierające sprawność kończyn, wzroku, słuchu i szybkiego myślenia. A taka osoba z formalnego punktu widzenia nadal może prowadzić pojazdy mechaniczne, na które ma uprawnienia powodując zagrożenie dla siebie i innych. Tak, to przynajmniej jest szansa takie osoby wyłapać.
W tym miesiącu wystąpiły też mniejsze i większe „atrakcje”, pomysły, wizje, czy też plany oraz knowania. Część krótkoterminowa, część oddziaływająca długofalowo. Jest jeszcze za wcześnie, by o tym pisać. Więc (wiem, że zdania nie zaczynamy od „więc”) tym wstępem pozwolę sobie (w sumie czemu miałbym sobie nie pozwolić, wszak moja strona) to przejść do bohatera zdjęć, które pojawiają się w trakcie tego wpisu, czyli o „Shortbread”, który pochodzi ze Szkocji.
Przepis na te najprostsze ciastka pojawił się na jednym z agregatorów treści, a ze względu na swoją prostotę i niski nakład pracy w przygotowaniu oraz składników wydał mi się ciekawy. Postanowiłem go zrealizować, ale jak to w życiu bywa, brakowało mi w domu trzech składników. Problem w tym, że jest to przepis, który wymaga tylko trzech składników i nie miałem w domu żadnego. Ten początkowy problem udało mi się pokonać, ale wstyd się przyznać, że w trakcie przygotowania pomyliłem proporcje składników. Tak, pomyliłem się w przepisie, który dosłownie brzmi wymieszaj składniki w tych proporcjach i je upiecz. Na szczęście udało mi się sytuację odratować, a końcowa kreacja, nie tylko całkiem nieźle smakowała, ale i prezentowała się jak na poniższym zdjęciu.