28 dni później to bardzo ciekawy film, a w tym filmie najbardziej urzekło mnie to, że… żartuje! Oczywiście, że nie będę tu psiał recenzji filmu, który nota bene jest dobry i mi się podobał. Zwyczajnie luty miał 28 dni, a że szukałem pomysłu jak nazwać ten wpis, to jakoś mi się skojarzyło. Miesiąc trwał równe 4 tygodnie, które do tego były ciekawie rozłożone, rozpoczynając się w poniedziałek pierwszego lutego i kończąc się po 28 dniach w niedzielę.
Tradycyjnie już do wpisów tu dodaje zdjęcia, które sam wykonałem. Na górze wpisu widać zdjęcie księżyca, które udało mi się wykonać z ręki moim obecnym nowym telefonem i muszę przyznać, że jestem zadowolony. Szkoda tylko, że nie za bardzo mam kiedy i co fotografować, z racji ilości pracy, pogody i dalszego szaleństwa około covidowego.
Trochę ruszyłem z kopyta i pozałatwiałem nieco zaległych spraw na mieście i zauważyłem, że kryzys sięgnął bardzo szerokie spektrum branż. Skoro nawet sex shop (nota bene na przeciwko urzędu miejskiego) musiał się przestawić na sprzedaż maseczek, przyłbic i żeli antybakteryjnych to o czymś to świadczy. Co ciekawe otrzymałem zaległą paczkę z portalu kwitnącego ryżu, w nowym rekordowym czasie. Przyszedł do mnie mały pakunek, o którym nawet już zapomniałem, po jedynie 10 miesiącach czekania…
Zima w tym roku jest udana, sporo śniegu. Naprawdę sporo jak na moje misasto i takiej zimy tu nie było z dobre dziesięć lat. Na szczęście dzięki pracy zdalnej nie odczułem skutków paraliżu komunikacyjnego tak, jak dekadę temu, gdy przez blisko pięć godzin nie dało się komunikacją miejską dojechać do centrum miasta, bo nic nie jeździło. Pamiętam, że wtedy nawet jak próbowałem zamówić taksówkę, to operator mówił wprost, że nie realizują dziś kursów. Tym razem siedziałem spokojnie w domu i się tym bałaganem nie przejmowałem. Raz nawet się wyrwałem i poszedłem na spacer do parku rozprostować zasiedziane kości oraz po przebywać trochę na dworze, na śniegu, wśród odrobiny natury i po oddychać trochę mroźnym powietrzem, jakiego dawno nie doświadczyłem.
Ciesze się, za to, że poluzowano trochę ograniczenia około pandemiczne i udało mi się w końcu na zawody sportowe załapać. A ważne to dla mnie, bo muszę zrobić odpowiednią ilość startów, by utrzymać licencję zawodniczą, tym bardziej, że przez cały zeszły rok nie startowałem. Muszę przyznać, że kondycja spadła i się odzwyczaiłem od mojego sprzętu. Ale pierwsze koty za płoty, więc liczę, że będzie lepiej. Szkoda trochę, że to co się działo pokrzyżowało moje plany sportowe, bo planowałem w zeszłym roku podnieść klasę licencji sędziowskiej, ale nic z tego nie wyszło. W tym roku też nie wiem, czy to się uda, może jak mi się w pracy sytuacja wyklaruje to o tym pomyśle. Ale dobra, starczy na dzisiaj tego pisania. Czas iść rozliczyć podatki za 2020 rok…